Rozdział 2: Korzenie Drzewa
„Zgromadziło się ich naprawdę wielu i każdy z nich chciał osobiście stanąć przed majestatem władzy, jakby posiadał inny, wyjątkowy problem, a przecież wszystkie z nich, były bez wyjątku takie same:
-Czego od nas chcecie? – zapytał jeden z zarządców
-Nie możemy od tak zmienić fundamentów naszej religii!
-Więc, co mamy według was zrobić?- Zapytał dyplomatycznie, obejmując swoim badawczym spojrzeniem całe zgromadzenie
-Zmienić prawo! – odpowiedzieli jednogłośnie
-Nie ma takiej opcji. – przebrzmiał zdecydowanym tonem
-Bóg nas pokarze… I was też! – momentalnie rozległ się wielki lament
-Uspokójcie się! Nikt tu nie będzie nikogo osądzał…
-Powiesz co innego jak nadejdą gorsze czasy!
Stojący na czele prawa Jerg, skupił się na najsłabszym ogniwie manifestacji, a następnie, w celu osłabienia jej widmowej, szybko umacniającej się, mocno rzutującej na lokalną pozycję struktury, zwrócił się do jej najbardziej wątpliwych członków. Niestety nie udało mu się. Jego próby wpłynięcia na najmłodszych ludzi, zakończyły się równie szybko co preludium, rozpoczynające kryzys, zwany inaczej buntem dogmatów” – fragment „Pierwszych kronik polodowcowych” pióra Vasol’a Godrigera
-Głupi śnieg! – Skarżył się pod nosem Peri
-Nie jest tak źle. – Odpowiedział wyraźnie zadowolony z siebie Izmar
-Z twoim słuchem na pewno nie jest… – odpowiedział Period, z lekką mieszanką zaskoczenia i podziwu
-To dlatego, że nie unikam wychodzenia na zewnątrz. –powiedział rozkoszując się delikatnymi dźwiękami otoczenia, głównie szumem z pobliskich lasów
-Też mi się podoba ta cisza… - pomyślał powoli odpływając razem z nim
Byli w tamtym momencie szczęśliwi, wystarczająco by wyglądać nierealistycznie dla tych wszystkich, znajdujących się w większej odległości ludzi. Zwinnie poruszające się i coraz bardziej zrelaksowane ciała przypominały im wręcz przywidzenia senne, twory które nie mają z tym światem absolutnie nic wspólnego, no może po za olbrzymim ubraniem, które cienko pokrywają drobinki śniegu, gdzieniegdzie uwydatniające wierzchni oraz bezbarwny materiał kurtki:
-Łał!!! Grube duchy z łopatą! – Pomyślał jakiś młody dzieciak, przyglądając się z daleka ledwie widocznym konturom
Po chwili dostrzegł też inna, zmierzającą w kierunku wielkiej maszyny, zapatrzoną w ziemię postać:
-To duch może się przestraszyć człowieka??? – wybałuszył oczy po czym dodał „Nie uwierzą mi!”
Był wyraźnie podniecony, chciał od razu podzielić się swoim odkryciem z resztą grupy, niestety jeszcze nie mógł. Do końca pracy pozostały jakieś dwie godziny, tak przynajmniej twierdził jego opiekun.
Tymczasem wyraźnie rozczarowany Period, po szybkim przywołaniu go do rzeczywistości, powiedział:
-Zawsze tak jest! Jak tylko ktoś poczuje, że unosisz się centymetr nad ziemią, podetnie ci skrzydła i zapomni, że ochłap wolności ludziom nie wystarcza…
-Te naturalne potrzeby uciekają gdzieś w objęciach strachu. Przeżywamy każdego dnia to samo. Patrzymy jak różne wcielenia śmierci odbierają nam bliskich, czasami nawet tożsamość. – odpowiedział spokojnie, jak gdyby nie żył, jakby przed chwilą ten wielki humanoid na niego nie nawrzeszczał
-A propos rutyny. Mogliby nas w końcu przydzielić do jakiegoś innego zadania. Mam serdecznie dość ciągłego odśnieżania dojścia do tej maszyny. Jak tak dalej pójdzie, nasze życie skróci się do jednego dnia… -słowo „maszyna” zostało wypowiedziane jakoś inaczej, szybciej jak gdyby parzyło jego język i chciał je natychmiast wypluć
-I tak za niedługo umrę, więc nie zrobi mi to większej różnicy. Po za tym lubię rutynę, niespodzianki pojawiają się rzadziej i wszystko co złe szybciej mija.
-Żeby pochwalać marnowanie własnego czasu? Jego poglądy to jakaś kpina… – pomyślał, nie pozwalając by mimika zdradziła jego zdanie na ten temat - Do czterdziestki brakuje ci jeszcze dziewięć lat.
-W ogóle nie uwzględniasz wypadków i chorób? – lekko zaśmiał się, przymrużając swoje świecące oczy
-Jesteś zdrowy i pracujesz na względnie bezpiecznym stanowisku… I tak, uprzedzając twoje słowa, wcale nie wyglądasz, jakbyś miał chorobę.
-Blada skóra, wypadające włosy i w końcu strzelające jak broń palna stawy… -popatrzył na niego z wyraźnym rozbawieniem
-Jeszcze nie słyszałem, żeby takie dolegliwości kogoś zabiły.
-Usłyszysz, będę pierwszy…
-Czemu jesteś tego taki pewny?
-Bo jestem tak zahartowany, że nie da się mnie gnębić. Między innymi dlatego stałem się bezużyteczny. – było jasne, że w tym momencie zaczął swoją niewątpliwie długą wypowiedź na własny temat
-Dla kogo? Hmm… Raczej czego. – głośno pomyślał, ale nic nie powiedział, postanowił to wydedukować
-Bawił się moim kosztem przez tyle lat i pewnie myślał, że do końca swoich dni będę jego zabawką. – uśmiechnął się beznamiętnie
-Ciągle nie wystarczało mu cierpienia. Najpierw zabrał mi rodziców, później rodzeństwo, jeszcze później żonę i dzieci, a na końcu pięć, spędzonych na żałobie lat.
Period nie przerywał mu, nawet mimo świadomości, że wspomniany brat żyje i ma się nie najgorzej.
-Coś jeszcze dodasz? – zapytał dwudziestoczterolatek
-Nie… – Kręcąc głową przeciągnął kilkukrotnie pierwszy wyraz, po czym w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie dodał obojętnym tonem „Skończyłem”
-Dlaczego powiedziałeś, że twoje rodzeństwo nie żyje? Przecież nie miałeś tylko czterech sióstr i brata.
-Miałem… - spojrzał mu prosto w oczy, po czym obdarł go z pewności i wybił z rytmu
-W takim razie… - powiedział wyraźnie zakłopotany Period
-To jest moja dalsza rodzina. – dokończył za niego
-Wasz wygląd… - podrapał się po głowie, po czym dodał „jesteście podobni”
-Tak, dlatego przez całe swoje życie nie wyprowadzałem nikogo z błędu.
-Tylko brodą się różnią. Jego jest rzadsza i odrobinę grubsza. – pomyślał, zestawiając ze sobą dwa obrazy smukłych mężczyzn, Izmara i Galdona
-To teraz moja kolej… Jak myślisz, za ile umrzesz? – zapytał z subtelnością dziecka i jego wiedzą wiedzom na temat eufemizmów
-Jesteś jedną osobą która mówi w ten sposób. – powiedział wskazując ręką na całą okolicę
-I tak pewnie pozostanie. – lekko uśmiechnął się odsłaniając zęby i robiąc tym samym, chyba najbardziej paskudną minę jaką potrafi, autoparodię tożsamości
-No dobra… Daje sobie kilka lat i to nie dlatego, że; moi rodzice są od kilkunastu martwi, nie mam z nimi wspomnień, nie założyłem rodziny i mieszkam z humanoidami… – gdy skończył wyliczać zrobił dłuższą pauzę, po której dodał „ Oceniam inaczej, bo nie wplątuję do szacunków filozofii”
-Życzysz mi długowieczności, a samemu sobie już nie? – zapytał jakby kierowany chęcią wykolejenia jego spójności
-Nie masz jeszcze trzydziestu pięciu lat, a nawet jakbyś miał, to biorąc pod uwagę racjonalny optymizm, mógłbyś przeżyć jeszcze z cztery. Ergo, nawet w najmniejszym stopniu nie oceniam twojego przeświadczenia intencjonalnie.
-A co w takim razie z tobą? – Zapytał przyglądając się z uwagą długim, ciemnym włosom osadzonym na jasnookiej twarzy i dobrze zbudowanym ciele