Rozdział 1: Sufit Miasta
-Chciałam po prostu powiedzieć, że to niebezpieczne. Nie mogę już patrzeć na tą galopującą śmiertelność. – Wystarczyły ledwie dwa proste zdania, by gromadzące się w powietrzu napięcie gwałtownie ustało.
Po długim powolnym, przypominającym przyciągane grawitacyjnie płatków śniegu, lekko kołyszącym się opadaniu, prawie dotknął ziemi. Węglowy pył, bo o nim oczywiście mowa, zatrzymał się na ubraniach i skórze, doprowadzając Perioda do wściekłości:
-Może zejdziemy? – powiedział ze skwaszoną miną
-Zaczekaj! Piec lubi sadź…- Uśmiechnęła się jakby zadowolona z siebie, że dobrała odpowiednie przysłowie do sytuacji i wydłużyła swoją zachciankę, jego utrzymującą się mękę
Był także lekko zdziwiony. Nie podejrzewał, że ktoś, nawet złośliwe, może chcieć tu zostać. Gdyby jednak wiedział, że wczoraj wychyliła trochę środków odurzających i rozumiał, jak one wpływają na człowieka, nie zdziwiłby się, zszedłby od razu z dachu i pomaszerował w stronę swojego niskiego, dzielonego z innymi humanoidami, dzielnie znoszącego trudy, zadrapanego i lubianego blaszaka:
-Jakim cudem, to ci nie przeszkadza? –wskazał palcem w górę, na wysoko zawieszone w powietrzu, węglowe drobiny
-Bo nie angażuje mnie tak bardzo jak siedzenie. – zachichotała nie do końca rozumiejąc dlaczego
-Co to były za środki? I skąd je miałaś? – Zapytał z prędkością błyskawicy
-Środek… Alkohol. To trochę dłuższa historia… – ułożyła oczy jakby próbowała coś sobie przypomnieć
-Wystarczy mi skrót, taki bez imion i tłumaczenia waszej relacji.
-Ehh… Od zawsze przytłacza cię świat. Uważasz go za wielki, a w cale taki nie jest. – zaśmiała się dużo głośniej niż przedtem
-Wystarczy „wypominania”. – odpowiedział stanowczym, niskim, odcinającym ją od tematu głosem
-No dobrze. – odpowiedziała pokornie
Nastąpiła chwila przerwy, podczas której dziewczyna spostrzegła, że jej oczy zatrzymały się na manualnym nawyku chłopaka, szybkim stukaniu o siebie palcami, mocno przypominającym jednodźwiękowy kaprys:
-Koleżanki zaproponowały mi taką formę pocieszenia. Mocno doraźna jak widzę…
-Czyżby znowu naszły ją te myśl? – zapytał wewnątrz siebie
Na te prosto sformułowane pytanie, mimo, że dość trudne w odpowiedzi, wcale nie musiał długo czekać, w zasadzie to wogóle:
-Wiesz o czym mówię… - jej wzrok momentalnie zapikował w kierunku ciemności
Nie odpowiedział, nie musiał. Wszystko wyraziły za niego, jego wielkie, twarde ręce, jednym długim, ostrożnym spoczęciem na jej delikatnych, zakrytych krótkim futrem, wąskich ramionach:
-Chyba tylko szpital ma takie zapasy… - powiedział cicho do siebie
-Masz na myśli co innego. – odpowiedziała patrząc gdzieś w dal
Nie sądził, że to usłyszy, więc skarcił się w myślach za brak rozwagi.
-Możemy już zejść. – obojętnie zaproponowała
-To chodźmy! – powiedział lekko uradowany
Złapała go za prawą rękę, a on czując na własnej dłoni miękką, grubą rękawiczkę, oraz widząc wyprzedzający go, na wysokości szyi oddech smoka, drugą, tymczasowo odsłoniętą, tłustą oraz dominującą łapą, otworzył kwadratowy, leżący pod dużymi stopami, blaszany właz:
-Idź pierwszy!
-Na pewno? – nieco przeciągle popatrzył na jej okrycie dłoni
-Tak. – kiwnęła głową, po czym chwilę później dodała „W razie czego mnie złapiesz”
-Taa… Jak spadnie, powie co innego – pomyślał, jednocześnie powoli stawiając stopę na najwyższym szczeblu drabiny
-Ciężkie. –stwierdziła zamykając z trzaskiem właz
-Ciszej! Chcecie jakichś ludzi tu zgromadzić?! – powiedział szeptem, blady jak trup Olozow
-Nikt ci tu rabanu nie zrobi. – odpowiedział spokojnie Period
-Słyszałeś o dzieciach? - zapytał konspiracyjnym tonem
-One nie miały pozwolenie rodziców. - przewróciła oczami i zapytała w duchu dlaczego, dlaczego akurat ten dom
-Nie bądź sypki! – odpowiedział zirytowany Period
-Wcale nie czuję się lepiej!
Gdy w tle rozlegała się niepotrzebna dyskusja. Dwudziestoczterolatek tracił cierpliwość, czuł się coraz gorzej, z każdą kolejną sekundą nabierał ochoty na przyciśnięcie go do podłogi. Tylko wewnętrzne pragnienie kontroli, jakoś utrzymywało jego potężną furię w ryzach: