Rozdział 1: Sufit miasta
„Szczyty są niewielkie, samotne i chłodne. Szczyty są zawsze bardziej wymagające od podstawy. Szczyty zawsze są równe, traktują tak samo ludzi, naturę czy budynki. Nie ma dla nich znaczenia, ile upłynęło lat, ile powstało ideologii i ile kroków milowych zrobił postęp” - Wengerman Młodszy.
Dziś na dachu swojego małego świata, wraz z odrobinę młodszą przyjaciółką Piną, spoglądał na pokrywającą ich ziemię, lodową dal. Jeszcze niedawno, proponując jasnowłosej dziewczynie wejście tutaj, na odkształconą, najczęściej padającym w tej okolicy gradem, na czarną od mazi i węglowego pyłu, blachę, myślał o ładnym widoku, który zastaną i który pozytywnie wpłynie na jej niedzisiejszy nastrój:
-Głupie rozczarowanie! –Wyrzucał sobie w myślach
Długowłosa piękność, skryta za nieco zbyt małym, ponurym z barwy kapturem, miała na ten temat nieco inne zdanie. Uważała pobyt tutaj za lekko szalone oraz ciekawe przedsięwzięcie, które raz podjęte nie zaszkodzi:
-Jak na jeden raz warto się trochę ubrudzić. – uspokajała rozczarowanego sobą dwudziestoczterolatka
-To pewnie z grzeczności. –pomyślał zwracając uwagę na brudny śnieg, poplamione ubranie i swoją lekkomyślność
Nieraz trącany stopami bądź rękami, pokruszony grad, zaczął nabierać pędu i turlając się po jednospadowym dachu, wyskakiwać przez pozostały po opadach nierówny śnieg, by następnie chwilę później, twardo lądując na podłożu, rozwalić się na kawałki niczym upuszczona na beton żarówka i spowodować rozchodzący się w powietrzu oraz nieznacznie w metalu, trzask:
-Czy tak czasem nie bawiły się jakieś dzieci? Ostatnio, tak kilka dni temu?
-Nie wiem. – Powiedział posyłając jej nieznaczny uśmiech.
Zawsze bawiło go, jak zadawała nieodpowiednim ludziom swoje pytania, a że robiła to często i nie przeszkadzały jej w tym liczne znajomości, odbierana była przez wiele osób, dość pozytywnie, zwłaszcza przez tych co mogli podziwiać jej wschodnią aparycję:
-To było przedwczoraj?- Bardziej stwierdziła niż zapytała, więc nie odpowiedział
-Pamiętam, że jakieś kobiety się darły… Najpierw było „eeeeee!” A później, w akompaniamencie prychania, „złazić stąd gówniarze!”. W sumie to rozumiem te matki.
Popatrzył na nią badawczo, po czym napomknął:
-Dzieciaki nie lubią rutyny.
-Ich bezpieczeństwo jest ważniejsze. – odparła stanowczym tonem
-Są wystarczająco uciskane i rozgarnięte by mieć taką swobodę. – bronił swoich poglądów, przy użyciu aluzji
-Nie znasz dzieci. Nawet przemieszane są nieodpowiedzialne. – Odpowiedziała jeszcze za bardzo nie rozumiejąc co miał na myśli
-Znam siebie, a co za tym idzie perspektywę wielu podobnych sobie ludzi.
Dyskusja jak i jej dynamika powoli przybierała na sile:
Dodaj komentarz