Rozdział 2: Korzenie Drzewa
-Ci niektórzy ludzie… -westchnął zmęczony Izmar
-Pójdę do tego, jak mu tam było… Eee… Geloni? Gerr? Gerrora… - z każdym kolejnym krokiem jego głos się ściszał
-Są hipokrytami – wtrącił na samym końcu jego wypowiedzi
-Kim? – Period mimo dużego doświadczenia w wertowaniu starych książek i innych dzieł kultury, nie potrafił rozpoznać tego terminu, może powodem tego było zmęczenie, a może po prostu niewiedza?
-Takimi kłamcami lub ignorantami, co mówią jedno, a robią drugie.
-Zdenerwował cię tym przeklętym wrzodem i postarzającym się nierobem? Co?
-Nie. Krytyka mojej pracy we własnym tempie nie ma tutaj znaczenia. – podkreślił powagę swych wyrazem twarzy
-Nie wchodź w to. Już raz się dziś wplątałeś… - pomyślał Period, po czym dodał na głos „Skończyliśmy już?”
-Nie wiem. Poczekajmy parę minut. Jak się nie pojawi to sobie pójdziemy.
-A do tego warsztatu nie ma czasem dłuższej drogi?
-Nie. Nie wszystkie ważne budynki znajdują się w centrum.
-… Coś mi się wydaje, że prędko nie wróci. Może się gdzieś przejdziemy?
-Gdzie ty chcesz iść? Do dołu na zwłoki? – Ziewnął, po czym patrząc na niego lekko zdziwionym, klejący się wzrokiem, powiedział „ Czy ty czasem nie byłeś wcześniej ode mnie zmęczony?
-Ta maszyna trochę mnie obudziła…
-Sparaliżowała cię.
-Nooo… - Przeciągnął zakłopotany
-Całkiem normalne zachowanie, zważywszy na to co widziałeś.
Pewnie gdyby nie był tak skupiony, na dociskającym się do piersi strachu, w pierwszej kolejności zapytałby się o co mu chodzi. Między innymi dlatego, że nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej mówił mu coś o powodzie swojego lęku, czy dlatego, że nie miał tylko paru przykrych wspomnień:
-Ja też nie jestem całkowicie wolny od strachu. W dzieciństwa wpajano mi potrzebę przedłużania rodu, a ja, jak się pewnie domyślasz zawiodłem. – w szybkim porównaniu ich zachowania, widać było ogromną różnicę, oczywiście na niekorzyść Perioda
-…
Cisza, która po wypowiedzi Izmara unicestwiła dalszą rozmowę, chwilę później urzeczywistniła propozycję chłopaka:
-Zbliżyliśmy się do zabudowań, a prawie nie słychać warkotu silnika. – pomyślał dwudziestoczterolatek
-Może ostatni raz naprawili te tłumiki. – opowiedział jakby po przeczytaniu jego myśli
-Pewnie tak… -wybrzmiał beznamiętnie
Nie chciało im się ani rozmawiać, ani chodzić, ani czekać. Więc w milczeniu udali się, zanim minął wspólnie ustalony czas, do swoich własnych, wiecznie niepoprawnych barłogów. No i zasnęli, ale o tym chyba nie trzeba mówić…
Dodaj komentarz