Rozdział 2: Korzenie Drzewa
-Co ze mną? – ze zdziwienia zrobił bliżej nieokreślony gest, po czym dodał „Przecież przed chwilą ci to powiedziałem…”
-No bo… Jak… -po dwóch nieudanych próbach przekazania własnych myśli, zrobił dłuższą pauzę i dodał „Nie jestem optymistą.”
-?
-Wcześniej powiedziałeś, że…
-Wiem co powiedziałem. Ale to niewiele zmienia. Może gdybym kiedykolwiek wcześniej o tym pomyślał, wiedziałbym dokładnie o ile.
-Czyli w ogóle się nad tym nie zastanawiasz?
-Z siebie samego? Nie.
-Dlaczego? – zadał pytanie, które zdawało się całkowicie ignorowało znużenie Perioda
-Może pogadamy o tym kiedy indziej, na przykład jutro? – mówiąc to spojrzał na wschodzące, jeszcze pomarańczowe słońce
-Mam niewiele czasu, ale niech ci będzie
-… - Peri powoli przewrócił oczami
Gdy wszystko zdawało się spokojnie zmierzać ku końcowi, jak na złość, po jedenastu godzinach fizycznej pracy, coś zaczęło syczeć. Coś, czyli najprawdopodobniej wrząca woda na środku magistrali:
-Przy drzewie – Iz wskazał ręką na obłoki pary
Dwudziestoczterolatek zamarł. Ściśnięty strachem stał jak czerwony dom, w śnieżny poranek. Tylko jego długa, ciemna broda, która częściowo zasłaniała niepokojący grymas twarzy zdawała się poruszać.
Duch który jeszcze przed chwilą chodził z łopatą, teraz rzucił ją na ziemię i wyraźnie pomniejszony, kilkoma, dość dobrze widocznymi zjawiskami, zmaterializował się obok miejsca, w którym pierwszy raz go zobaczył. Niestety po wydrapanej z umysłu fantazji chłopaka, nie pozostało nic więcej niż tylko przykład, często występującego rozczarowania:
-Coś ty, nie ma duchów! – w mieszaninie smutku i złości, przypomniał sobie słowa starszego kolegi, z którymi tak uparcie się nie zgadzał
-Nie, to nie prawda! To, że się raz pomyliłem, nie znaczy, że nie mam racji… –pocieszał się
W międzyczasie, gdy po kilku godzinach nocnej zmiany, większość dzieci zaczęła się gromadzić w mieszane grupy, wielki facet, ten od musztry dwuosobowe ekipy i łączenia przewodów, zaczął biec jak ranne zwierzę w kierunku zaworu bezpieczeństwa, mijając po drodze dwa ostre łuki syczącej tęczy i jej skutki, czyli widoczne na śniegu dziury przypominające głębokością kratery:
-Do ciężkiej cholery!!! Co to miało być?! – chwilę po tym jak zażegnał kryzys, spojrzał na nich ciężkim wzrokiem, a w szczególności na Izmara, zawsze w pełni poczytalnego człowieka, którego szczerze nie znosił
-Widziałem jak dzieci stamtąd krzyczały, więc uznałem, że zaraz się pojawisz. – z charakterystycznym dla siebie spokojem wskazał na grupę młodocianych obserwatorów
-Wstydź się! Przerażone pętaki zrobiły więcej od ciebie! – w jego głosie wybrzmiała pogarda i obrzydzenie – „Mam z tobą prawdziwe piekło…”
-Czemu więc nie poszukasz sensu swojego życia gdzie indziej? – tym niestandardowym i pozornie wyrwanym z kontekstu pytaniem, rozproszył jego uwagę i tym samym częściowo osłabił kipiącą w nim złość
-…
-Nie będzie z nim dyskutować… - Pomyślał Peri
Grunciarz jakby w zgodzie z jego myślami, obrócił się na głębokim wdechu i rozprężył całe ciepłe powietrze, a następnie, idąc w stronę zapasowego pieca, z którego ciągnęły się te wszystkie przewody, zaczął mówić do siebie:
-Wiedziałem! Trzeba było to od razu wymienić! – miał sobie wyraźnie za złe, że poczekał z zamawianiem części od piecarzy
Dodaj komentarz