Rozdział 3: Nie odprowadzony
-Zaraz zetrze sobie tymi rękami oczy. –pomyślał zamyślony, niemal nieświadomie rysujący portrecista
Po jakiś kilku minutach gadania jej szczegółowy opis został doszczętnie wyczerpany, nastąpiła więc celowo wydłużona o kilka minut cisza, podparta wolniejszą, pozornie bardziej szczegółową pracą artysty:
-Dzisiaj wcześniej nie skończę… Tak to jest jak się robi wszystko! –nieświadomie zamruczał, po czym spojrzał na kobietę, która tego nie zauważyła, bo była podobnie skupiona na własnych myślach co on – Czy moje przeciąganie w czymś jej w ogóle pomaga? – zapytał się w myślach – Jeśli tak, nie widzę tego. Dobra, zobaczymy jak zareaguje…
Obrócił nadgarstek i wystawił jedyną posiadaną rękę w kierunku, jak mu się wydawało, byłej matki. Ruch był na tyle znaczący i spojrzenie na tyle długie, że podniosła wzrok na wizerunek syna i powiedziała:
-Wygląda trochę inaczej… Na pewno… Na pewno go poznają? – jej jasne, błyszczące oczy świdrowały swoją niepewnością ciało kartografa
-Jestem ograniczony. – jakby na potwierdzenie swych słów uniósł swoją prawą rękę - Ale inni dość dobrze sobie z tym radzą. –uśmiechnął się pokazując swoje duże zęby
-Możesz mi to obiecać?
-Że się znajdzie? Tak… - w tym „tak” było odrobinę za dużo mroku, zwłaszcza że zaczął po nim niepokojąco kasłać
-Czy mogę… Coś jeszcze zrobić, by…
-Myślę, że nie. – przerwał jej z litości
-Nie??? – przez chwilę wyglądała jak zagubiona dziewczynka
-Nie u mnie. U myśliwego tak.
-U myśliwego??? – wybałuszyła oczy i głośno przełknęła ślinę
-Pomógł mi już wiele razy.
-Dziękuje! – powiedziała przez zaciskające się gardło
Wstała z krzesła, zapięła swoimi zimnymi śródręczami cztery guziki od przetartej skóry i pożegnała się ledwie wyczuwalnym uściskiem dłoni:
-Dobrze, że ta sprawa mnie nie dotyczy. – pomyślał dotykając swoje worki pod oczami – Z obecną medycyną ja też za długo nie pociągnę. – przejrzał się w lustrze – I pewnie dlatego tu jestem. Lekki kaleka nie wzbudza podejrzeń, nikt nie widzi jego koszmarów ani brutalnych fantazji. Dla ludu jest mocno trzymającym długopis, ograniczonym, małomównym Rudolfem… W sumie to nie, oni nie znają tego renifera...
Zamyślony, nieświadomie zrobił zeza, tym razem na tle ściany z nieobrobionego drewna, na której wisiał stary, nakręcany mosiężnym kluczem, zegar:
-Za niedługo wieczór. A ja muszę tutaj czekać! – Niezadowolony uderzył głową o szafę powodując stukot i przenoszące się dalej wibracje
-Ehhh… Dobra pójdę spać. – położył się na plecach i zmrużył oczy
Zasnął, a gdy zdawało mu się, że otworzył oczy, w centrum miasta pojawiła się tajemnicza postać. Bez twarzowe, wrzeszczące w agonii ciało, którego nikt nie widzi i nie słyszy, po za jak się okazuje, samym śniącym, bez twarzowym kartografem:
-Wkrótce podzielisz mój los. –powiedziało syczące widziało
-Kiedy? – odpowiedział zlękniony kartograf
-W dzień twoich urodzin…
Zerwał się na równe nogi. Spojrzał na radio. Te trzaskało. Później na zegar. Ten tykał. Jego metaliczne wskazówki pokazywały prawie noc:
-Już jestem. – powiedział niespokojnym głosem do słuchawki
-Co tak późno? – zapytał chrapliwie jakiś nieznajomy
-Ile czekaliście? – spytał się po kilkusekundowej przerwie
-Ponad czterdzieści minut… – odpowiedział z lekkim niepokojem
-Czy coś się stało z twoim dowódcą?
-Nie, ma się dobrze. Pewnie zaraz wróci.
-W takim razie zaczekam…
-Nie możesz mi tego od razu powiedzieć?
-Mogę, ale będę musiał to robić dwa razy.
Radio przeszło na parę minut w szum, a wybity z rytmu portrecista, próbował z wysiłkiem górnika przypomnieć sobie dzisiejszy dzień oraz to co miał za chwilę powiedzieć. Niestety jego chęci i niemoc, które składały się na narastające bruzdy i stres, szybko przyprawiły go o ból głowy:
-No jestem. To co w końcu mamy zabrać?- metalowo-szklane pudło nagle odżyło
-Miałem gdzieś tu zapisane… Na pewno węża do tej gorącej pompy i parę kolii. Żarówki, kable, gwoździe, śruby, wiertła, tarcze…
-Nie rozpędzaj się tak! Jak my mamy to niby wszystko zabrać? Nie jesteśmy w zawodzie pokoleniowym, ochotników mamy tak mało jak przypraw.
-Nie zabierzecie… – odpowiedział z wyraźnym niezadowoleniem
-Kurwa! –Wybrzmiał soczyście
-Przećwiartkowali nas a to jeszcze nie wszystko. Wciąż nie mogę przypomnieć sobie o paru rzeczach.
-Więc o nich nie mów!
-Dobra… Najważniejszy jest ten wąż.
-Nigdy czegoś takiego nie przenosiłem. Podejrzewam, że jest w jakieś nieznanej mi części magazynu.
-W mało odwiedzanej. – poprawił go
-Tam za tymi drzwiami w pomieszczeniu na rogu?
-Którym rogu? – celowo zapytał by dać sobie trochę więcej czasu na wyciągnięcie planu
-Prawym od wejścia.
-Yyy… Tak. –powiedział odnajdując miejsce na przerysowanej mapie.
-Powiesz coś więcej?
-Jest ogromny, waży tyle co dwie, trzy osoby. Składa się z trzech części.
-Świetnie… Jak tak dalej pójdzie, nasze wyprawy mocno się zmienią. Zamiast co kilku dni będziemy wyruszać codziennie.
-…
-Chcesz coś na wymianę?
-Jak nie robi ci to kłopotu.
-O czym ty mówisz?? Użeramy się z tym wszystkim i nie możemy nawet drobnej rzeczy wziąć ze sobą?!
-Tak mi się jakoś powiedziało. –skłamał, by zachować prawdziwy powód dla siebie
-To za czym mam się rozglądać?
-Za dobrze zachowanymi ozdobami, farbami i reklamami, czyli wszystkim, czego tutaj nie ma.
-Ciekawe, że tylko dla ciebie takie rzeczy przynoszę…
-Znam też inne osoby, które zbierają okrasy.
Nagle do rozmowy włączył się jakiś nieznajomy:
-Ktoś ze starszyzny lubi takie rzeczy…
-Nie wtrącaj się Kubluk.
-Niby czemu? Wasze rozmowy i tak nie są prywatne…
-Bo nie! Nie masz zaproszenia!
-Pff… - przewrócił oczami